Do budowy modelu zainspirował mnie ten opis :
9 Lutego 1943 r., na patrol w rejon Zatoki Biskajskiej wystartowały cztery Wellingtony. Wśród nich była załoga Wellingtona IC „K" (W5718) w składzie: kpt. pil. Edmund Ladro, ppłk. pil. Jan Biały (jako drugi pilot), por. obs. Stanisław Płachciński (nawigator załogi), kpr. rtg. Kazimierz Chłopicki oraz strzelcy pokładowi kpr. Władysław Piskorski i plut. Antoni Ulicki,
„Zadanie: lot po nakazanej trasie nad Oceanem Atlantyckim do Zatoki Biskajskiej celem bombardowania niemieckich okrętów podwodnych " . Na krótkiej odprawie w Operations Room podano komunikat meteo, który przewidywał dobrą pogodę i widoczność na trasie oraz silny zachodni wiatr. Wystartowaliśmy dobrze przed wschodem słońca, by o świcie znaleźć się nad pełnym oceanem, w przypuszczalnym rejonie wynurzania się okrętów podwodnych.
Loty nad oceanem wykonywano w dzień, pojedynczymi samolotami, aby zauważyć okręt podwodny na powierzchni morza. Z drugiej strony dzienny lot zwiększał niebezpieczeństwo napotkania niemieckich myśliwców, działających przeważnie kluczami po trzy samoloty. Po zauważeniu okrętu należało go natychmiast atakować bombami głębinowymi. Najbardziej skuteczne było trafienie go w momencie zanurzania się. Celność bombardowania można było prawie natychmiast zauważyć po plamach oliwy na powierzchni morza. Fotografia rozlanych plam oliwy, było dowodem, że okręt podwodny został zatopiony.
W czasie lotu nad Biskajami nie zauważyliśmy niczego szczególnego. W locie powrotnym, mniej więcej w połowie trasy między Hiszpanią a Anglia, nad oceanem, usłyszałem w słuchawce „ intercomu " alarmujący głos tylnego strzelca, że widzi na horyzoncie cztery niemieckie, długodystansowe samolotu
myśliwskie Ju-88. Cała załoga została natychmiast zaalarmowana. Strzelcy samolotowi zameldowali na swych stanowiskach gotowość do otwarcia ognia,
Prawie natychmiast nadleciały niemieckie samoloty, rozpoczynając atak od
tyłu i z boku, z przewagą wysokości w stosunku do nas około 100 m.
Rozważając z kpt. E. Ladro niejednokrotnie na ziemi, możliwość zaatakowania własnego samolotu przez myśliwce nieprzyjaciela, doszliśmy do wniosku, że najskuteczniejszym środkiem obrony będzie atakowanie własnym samolotem maszyny przeciwnika przez wykonywanie odpowiednich skrętów. Hercules. Liczyliśmy się z tym, że własne karabiny maszynowe mogą być nie wystarczające dla skutecznej obrony. Z chwilą rozpoczęcia ataku należało obniżyć lot do wysokości kilku metrów nad poziomem wody, by uniknąć ataków od dołu i wyrzucić bomby głębinowe, by uniknąć eksplozji w wypadku trafienia
bomby pociskiem.
Wobec ogromnej przewagi lotników niemieckich, zastosowaliśmy ten manewr, który okazał się skutecznym. Nasz lot na wysokości kilku metrów nad poziomem morza, chronił nas przed atakami z dołu. Pod nami przewalały się fale gnane silnym zachodnim wiatrem. Rozpoczęła się walka. Przy sterach był kpt. E. Ladro, doświadczony i znający swój fach pilot. Ja stałem z boku, wskazując niemieckie ataki i kierunek naszego, nagłego skrętu.
Po kilku minutach walki, jeden samolot niemiecki odłączył się od klucza, możliwe, że został uszkodzony ogniem k.m. naszego przedniego strzelca. Pozostałe trzy Ju-88 bez przerwy atakowały Wellingtona, krążąc dookoła naszego samolotu i ostrzeliwując za każdym atakiem. Nasz przedni strzelec został ciężko ranny. Przednia wieżyczka została ugodzona pociskiem z działka przy czym ja również byłem kontuzjowany odłamkiem pocisku. Mogłem jednak nadal współpracować z pilotem. Tylny strzelec miał uszkodzone urządzenia celownicze. Byliśmy prawie bezbronni. Jedyną naszą obroną pozostał atak, pozorowany atak, przez gwałtowne skręty samolotu na wproś: atakującego Niemca. Groziło to w każdej chwili zderzeniem, jednak nerwowo wytrzymywaliśmy tę ewentualność. W ostateczności wobec zdecydowanej przewagi wroga, nie mieliśmy nic do stracenia, na wypadek zderzenia zarówno nasz jak i niemiecki samolot pójdą na dno oceanu. Niemcy nie wytrzymywali jednak nerwowo naszych pozorowanych ataków i uciekali z dogodnej do strzału pozycji przeważnie w górę.
Radiotelegrafista, od chwili rozpoczęcia walki, nawiązał łączność z naszym lotniskiem w Anglii, skąd otrzymał rozkaz podawania bez przerwy przebiegu walki. Napracował się chłopak nie mało ,czasem znalazłem sekundę, by go poczęstować papierosem. Walka trwała dokładnie 59 minut. Po tym czasie trójka Junkersów odłączyła od nas.
Po godzinnym kotłowaniu się nad oceanem nie znaliśmy naszego położenia geograficznego. Zwróciliśmy się do bazy o podanie kursu powrotnego. Na szczęście silniki i radiostacja nie były uszkodzone. Prowadzenie samolotu nie było połączone z trudnościami. Gdy Niemcy odlecieli, wyciągnęliśmy z przed¬niej wieżyczki ciężko rannego strzelca. Był nieprzytomny. Poza zdjęciem szelek
spadochronu i rozluźnieniu kombinezonu żadnej pomocy nie mogliśmy mu " z otwartą komorą udzielić. Rozerwanie się pocisku na stalowych klamrach szelek spadochronu, mogło przypuszczalnie uratować go od śmierci.
Lotnisko, na którym wylądowaliśmy, było bazą brytyjskich dalekodystansowych myśliwców. Po opuszczeniu naszego Wellingtona spotkaliśmy
kanadyjskiego majora - S/L. Cartridge 'a.
Powiedział nam, podnosząc w górę kciuk prawej ręki, że prowadził nad oceanem klucz trzech samolotów myśliwskich Beaufighter. Ten klucz napotkał trzy Ju-88, które nas atakowały. Po kilkuminutowej walce wszystkie Junkersy zestrzelono.
Brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa, zarządziło konferencję prasową, na której kpt. E. Ladro i ja oraz major Cartridge przedstawiamy przebieg akcji. Sprawozdanie z niej, jako przykład współpracy aliantów, znalazło się następnie na łamach prasy brytyjskiej i polskiej. Dziennikarz z „Daily Herold" nazwał mnie najstarszym pilotem w lotnictwie działającym operacyjnie jako pilot. Miałem wówczas 45 lat. W artykule występuję jako Anton. Nie pozwoliłem ze zrozumiałych względów (możliwość represji w stosunku do rodziny w okupowanej Polsce), na podanie mego nazwiska, jak i zamieszczenie fotografa.
Nasi mechanicy oglądając podziurawiony pociskami samolot, kręcili głowami, nie mogąc uwierzyć, że pociski wybierały najmniej wrażliwe części samolotu. No, cóż jak mówi żołnierskie przysłowie - „ człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi".
Fragment pochodzi z książki Mariusza Konarskiego "304 Squadron"
Warsztat jest tuviewtopic.php?f=12&t=15851Chciałbym również podziękować Krzyśkowi Traczykowi ( K.Y.Czart) za kalkę z serialem.
Zaczynam od galerii modelarskiej.
W górach leje od kilku dni i żeby zrobić zdjęcia plenerowe, muszę czekać na pogodę.
sesja nr 2
w kolorze :