Nie będzie historii jednej maszyny bo też i trudno ją stworzyć wokół samolotu, który powstawał praktycznie u progu wojny i jeśli mnie pamięć nie myli (choć z tą wraz z wiekiem bywa coraz gorzej) nawet nie miał przesadnych szans w niej uczestniczyć. Będzie za to raczej historia modelu, choć trudno ten produkt wyjściowy nazwać modelem. Nie powiem, że "kto sklejał ten wie" (bo byłby to plagiat) - jaki to gniot. Powiem za to, że gnany przemożną chęcią nabycia tego wyrobu modelopodobnego w końcu się skusiłem i za pośrednictwem poczty ściągnąłem zanabyty kawałek plastiku, zapakowanego ewidentnie w woreczek z podobnego okresu kopalnianego. Wewnątrz znajdowała się mydelniczka w kawałkach, z dobrze znanego części forumowiczów półprzezroczystego plastiku. Pozbawiona m.in. czegoś, co finalnie miałoby być połówką silnika czy reflektorem lądowania.
Zaledwie przed tygodniem po raz n-ty spojrzałem na woreczek, zebrałem się na odwagę, uwolniłem trochę zaprzeszłego powietrza wraz z kawałkami mydelniczki. I skleiłem... starałem się to robić najporządniej jak umiem, tak, by model na tyle na ile to jest możliwe nie tyle przypomniał pierwowzór a raczej poprostu nie straszył. Jak wszystko w moim przypadku jest "wintydż" - czyli nie wzbogaciłem go o przetłoczenia osłony silnika jak również o km-y o których producent modelu najwyraźniej zapomniał. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują również, że udało mi się odwrotnie wkleić podwozie - przy tej czynności kierowałem się po prostu zdrowym rozsądkiem a kiedy później, tknięty złym przeczuciem, spojrzałem na plany było już z lekka "po ptokach". Garb za kabiną powstał z fabrycznego garbu, przypadkowych kawałków plastiku i połowy tubki szpachli; oryginalny przypominał... no w sumie nic nie przypominał.
Ostatnie zdjęcie przeznaczam głównie dla wielbicieli kręcących się śmigiełek...
Pozdrawiam