Pozazdrościłem kilku kolegom sklejającego potomstwa i także postanowiłem "zagonić" swoją latorośl do modelarstwa - chciałem mieć kogoś po swojej stronie w odwiecznym konflikcie między tzw. połówkami jabłka. Nadzieje miałem marne, bo choć mała Ola (lat 6,5), jakieś zainteresowania plastyczne przejawia, to jak dotąd realizowała je chętniej w innych materiach niż polistyren. Pierwsze próby były obiecujące...
Bryła Spita sklejona samodzielnie. Szpachlowanie odpuściliśmy.
A potem wzięły górę uwarunkowania "dżenderowe"
a po pomalowaniu spodu zapał totalnie siadł. Cóż było robić - tatuś na głodzie (bo nie trzymał w ręku modelu i psikawki od ponad roku) pomalował resztę w parę godzin. Model wyszedł raczej śmieszny (mówiąc ładniej - poglądowy, a nie redukcyjny), ale zawsze to model (choć i zabawka za razem), więc wstawiam fotki (też niestety słabiutkie). Może córcia zobaczywszy efekt wspólnych prac w internecie jeszcze zechce spróbować ponownie? Z grubsza wiem jak wygląda maszyna Gleeda i wiem też, że parę rzeczy merytorycznie skopałem w malowaniu, ale co tam - cele tym razem były inne...
Ten zestawik całkiem fajny, gdyby nie tragiczne oszklenie i śmigło. Pilot to nie Ian Gleed - tylko jakiś młokos pilotujący wcześniej Sworfisha. Od wielu lat w rezerwie wreszcie otrzymał swoją szansę, choć żeby zasiąść za sterami spitfire'a musiał stracić stopy. Tak czy inaczej kokpit wypełnił.