Kłaniam się w pas!
Idąc za ciosem postanowiłem coś jeszcze rzucić na pożarcie i kamienowanie... Tym czymś jest przedmiot, nie odwiecznej może, ale z pewnością długoterminowej, nadgryzionej i przegranej walki, czyli Mi-4 zapakowany przez "Plastyka" i wygrzebany z supermarketowej półki.
Początki były może nie tyle miłe i zachęcające, co przynajmniej wyposażone w przytępione kolce. Innymi słowy "jakoś to szło", hieroglify o szumnej nazwie instrukcja, banalne nie były, ale... tak dobrnąłem do ładnego ale kompletnie nie pasującego oszklenia. Obuchem dostałem jednak w połowie malarskiego etapu, kiedy powoli zacząłem dostrzegać koniec zmagań. Szarpnąłem się na "łosza", zamiast wlać się w linie podziału popłynął gdzie chciał... Zbieranie go (a miało to miejsce dobry miesiąc temu) poskutkowało nadaniem modelowi finezyjnego "glancu", który ma tę zadziwiającą właściwość, że... zdaje się lepić do dziś. To powstrzymało mnie przed kładzeniem matowego lakieru więc i "czwóreczka" błyszczy się jak nie powiem co i gdzie...
Ekhm... no i dziś wygląda tak... może kiedyś wyschnie i będzie się do czegokolwiek jeszcze nadawała,ale to pewnie wyłącznie dzięki temu, że kurz nada jej kolejnego wyrazu...