Minęły już dwa latka od budowy, więc już najwyższa pora zaprezentować jeden z moich modeli:
Messerschmitt Heluan HA-300-002
Historia
W 1945r. sponsor generalny profesora Willy Messerschmitta, niejaki Adolf H., ogłosił ostateczną upadłość. W związku z tym firma konstruktora otrzymała do 1955r. zakaz prowadzenia produkcji militarnej i musiała się skupić na wytwarzaniu prefabrykowanych budynków, maszyn do szycia i małych samochodów. Talent konstruktorski Messerschmitta postanowili wykorzystać Hiszpanie. W 1951r. zaprojektował on samolot treningowy Hispano Aviation HA-100 Triana, podobny do N.A. T-28 Trojan, i zbliżony do niego osiągami. Następnym projektem był zaawansowany odrzutowiec treningowy HA-200 Saetta, który swój pierwszy lot odbył w 1955r. Nieco wcześniej (w 1951r.), na zamówienie sił powietrznych Hiszpanii, Messerschmitt rozpoczął prace nad projektem ultralekkiego odrzutowego samolotu myśliwskiego HA-300, zdolnego osiągać prędkość 1,5 Macha. Było to nowatorskie rozwiązanie ze skrzydłami w układzie delta, o bardzo cienkim profilu (3%). Do tej pory jest to najmniejszy wojskowy naddźwiękowy samolot odrzutowy. Dla przetestowania układu aerodynamicznego zbudowano drewniany szybowiec, jednak problemy ze stabilnością w locie i ograniczenie finansowania przez wojsko, nie pozwoliły na zbudowanie prototypu. W tym czasie Egipt miał ambicję zbudowania własnego przemysłu lotniczego, więc w 1959r. cały zespół przeniósł się do Fabryki Nr 36 w Heluanie, na południowy wschód od Kairu. Zaproszono także do współpracy Austriaka Ferdynanda Brandnera, który miał stworzyć zupełnie nowy silnik odrzutowy z dopalaniem, o oznaczeniu E-300, dzięki któremu samolot miał osiągnąć (i osiągnął) prędkość 2,1 Macha. W finansowaniu prac nad silnikiem partycypowali Hindusi, mający nadzieję zastosować go w swoim myśliwcu HAL HF-24 Marut, skonstruowanym przez innego niemieckiego konstruktora, Kurta Tanka. Ten silnik zamontowano w trzecim prototypie HA-300. Pierwszy i drugi prototyp latał jednak z silnikiem Bristol Siddeley Orpheus. Niepowodzeniem zakończyły się próby pozyskania w Europie pilotów doświadczalnych dla przeprowadzenia pierwszych lotów. Jednak dzięki bliskiej współpracy prezydenta Nassera i premiera Nehru, udało się sprowadzić dwóch pilotów doświadczalnych z Indii. Po próbach kołowania Group Captain Kapil Bhargava, kategorycznie odmówił wykonania pierwszego lotu twierdząc, że samolot jest śmiertelną pułapką. Źle skonstruowane podwozie sprawiało, że samolot „tańczył i podskakiwał” na pasie startowym, zbiorniki paliwa intensywnie ciekły, a pilot nie mając wskaźnika poziomu paliwa, był zaskakiwany nagłym zgaśnięciem silnika, po jego wyczerpaniu (!). Po wyeliminowaniu 19 niebezpiecznych wad samolotu, pilot po raz pierwszy poderwał HA-300-001 w powietrze w dniu 7 marca 1964r. Samolot okazał się przyjemny w pilotażu, ale wydatki Egipcjan związane z przegraną Wojną Sześciodniową, a także działania Rosjan, oferujących gotowy podobny samolot- Mig-21, po obniżonej cenie i wraz z odpowiednią ilością doświadczonych pilotów, spowodowały zaprzestanie finansowania projektu w 1969r.
Do dziś przetrwał jedynie pierwszy prototyp, odkupiony w 1991r. przez niemiecką DASA. Po przewiezieniu do Niemiec, był on pełen piasku, korozji i ptasich gniazd. Odrestaurowanie go zajęło pięć i pół roku, i jak twierdzi jego pierwszy pilot, po odnowieniu wygląda lepiej niż przed swoim dziewiczym startem. Obecnie jest wystawiony w Deutsches Museum w Schleissheim koło Monachium.
Model i jego budowa
Zaczynając jak zwykle od opakowania, natrafiłem na pudełko z białego kartonu z naklejoną karteczką, na której prostą kreską naszkicowana jest podobizna Ha-300. Wewnątrz znalazłem prostą instrukcję montażu, na rewersie której jest umieszczony planik samolotu w pięciu rzutach, przydatny, choć nieco uproszczony i zawierający kilka widocznych błędów. Poza tym w zestawie znajdowały się dobre kalkomanie wyprodukowane przez czeską firmę MPD, formowana próżniowo osłona kabiny, i najważniejsze- części żywiczne zapakowane w zgrzany woreczek foliowy (tani i niezły sposób na uniknięcie uszkodzenia części). Zestaw ten pochodził chyba z prehistorii modelarstwa żywicznego. Kadłub i skrzydła odlane były w formie jednej całości, co w przypadku tego samolotu nie jest takim złym rozwiązaniem. Gorzej że wyglądało to jak model z grubsza wyrzeźbiony w kostce półprzezroczystego mydła. Nie było prawie żadnych linii podziałowych, detale były nieostre, posiadał za to sporo mikropęcherzyków powietrza. Wnętrze kabiny istniało w formie prostopadłościennej dziury, i tak wymagającej pogłębienia, żeby zmieścił się tam fotel pilota. Ten dostarczony w zestawie był jakąś pokurczoną parodią oryginału. Dobrałem więc odpowiedniego Martin- Bakera i skopiowałem go. Mimo pogłębienia kabiny, w tym fotelu musiałem zeszlifować część podstawną prawie do zera, aby go zmieścić pod osłoną. Przednia część kabiny, gdzie w oryginale dość sporo „się dzieje”, w modelu była reprezentowana przez nieregularną bryłkę żywicy. Musiałem to usunąć i wykonać od podstaw. Dzięki dobrej dokumentacji fotograficznej mogłem uzupełnić wnętrze kabiny pilota, dobrze widoczne przez kroplową owiewkę. Osłona kabiny w modelu jest dość dobrze wykonana i przejrzysta, ale zbyt krótka! Wykorzystałem ją więc jako wzorzec, odlałem z niej żywiczne kopyto, po czym po jego przedłużeniu, uformowałem próżniowo nową osłonę. Jej obramowanie zrobiłem z pasków folii Oracal. Kanały wlotów powietrza były przyklejane osobno (wymagały sporo szpachlowania przy spasowaniu), zaraz za nimi były jednak płaskie ścianki. Wykorzystałem moment przed przyklejeniem wlotów i wywierciłem dziury, które mniej więcej imitowały kanały powietrzne silnika. Z drugiej strony modelu- wylotu spalin nie było w ogóle. Założyłem więc na wiertarkę sporą różyczkę i ten wylot wyfrezowałem. Później uzupełniłem go dyszą wewnętrzną wykonaną ze zwiniętej blaszki i imitacją stożka wylotowego. Nad dyszą powinien znajdować się kolejny element, którego w modelu nie ujęto- zasobnik spadochronu hamującego. Okleiłem to miejsce Distalem i wypiłowałem kształt zasobnika. Jego pokrywę wytoczyłem z kawałka ramki wtryskowej. Następną częścią wymagającą użycia frezu, były wnęki podwozia. Były tak płytkie, że w oryginale nie zmieściłyby nawet kółek od deskorolki. Ich pokrywy nie nadawały się do niczego- były grube i o nieprawidłowych kształtach. Zamienniki wykonałem z blaszki i cienkiego polistyrenu, przetłoczenia imitując Distalem. Golenie podwozia po oczyszczeniu były akceptowalne, miałem jedynie kłopoty z imitacją tłoczysk amortyzatorów. Zawiodły próby z metalizerami i folią BMF. W końcu wyciąłem te części i uzupełniłem przyciętymi odcinkami igieł lekarskich.
Usterzenie pionowe w modelu stanowiło coś w rodzaju syntezy cech obu prototypów i egzemplarza muzealnego. Ponownie trzeba było sporo przerobić. W usterzeniu poziomym zmieniłem płyty przykadłubowe na wykonane z blaszki, poważnie korygując ich kształt. Opiłowałem też masy przeciwflatterowe, pozbawiając je formy kiełbasek. Po zakończeniu głównych prac ślusarsko- tokarskich, pokryłem model kontrolną warstwą Surfacera i mogłem się skupić na usuwaniu pęcherzyków i wygładzaniu powierzchni. Najwięcej kłopotu miałem z wyprowadzeniem przejścia usterzenia pionowego i jego nasady. Wiedziałem jednak, że metalizer wyciągnie wszystkie niedokładności, więc sprawdzałem i szlifowałem wiele razy. Potem mogłem wytrasować linie podziałowe i wykonać sporo małych wlotów powietrza na kadłubie, a także skorygować niektóre szczegóły w zakresie części ogonowej.
Powierzchnię pokryłem kilkoma odcieniami metalizerów Alclada. Niestety nie obyło się bez poprawek, kiedy taśma maskująca zerwała mi farbę, łącznie z podkładem. Pierwszy raz spotkało mnie coś takiego. Po ponownym szlifowaniu, nitowaniu i przemalowywaniu, uzyskałem efekt w miarę mnie zadowalający. W tym modelu postanowiłem zaeksperymentować z odmiennym sposobem wykonania luków inspekcyjnych. Pomalowałem folię Oracal na różne odcienie metaliczne i w niej wycinałem kształty luków (okrągłe wybijakami, bardziej skomplikowane cienkim i ostrym skalpelem nr 11), dobierałem odpowiednio kontrastujące odcienie według fotografii i wycięte fragmenty przyklejałem na model. Ten sposób, zwłaszcza po zastosowaniu washa, pozwala na dodanie miniaturze nieco przestrzenności, ale chyba jednak lepiej sprawdzi się na powierzchniach pokrytych kamuflażem. W zestawie znajdowały się już gotowe anteny, ale były nieprawidłowej wielkości i kształtu, więc zrobiłem od podstaw własne. W przedniej części pod kadłubem samolotu znajdowały się trzy elementy, które zidentyfikowałem jako niewielkie lampy na ciemnych podstawach. Te drobne elementy kosztowały mnie sporo pracy przy wykonaniu i osadzeniu- wysiłek, efektów którego pewnie nikt nie zauważy.
Jak już wspomniałem, kalkomanie zostały bardzo dobrze wydrukowane, z minimalną ilością filmu, praktycznie niewidocznego nawet na metalizerze, dobrze się nanosiły i reagowały na płyny zmiękczające, jednak były ekstremalnie cienkie i nie jeden raz już na powierzchni modelu układałem puzzle z podartych kalek. Ostatnimi zabiegami przy modelu były- akrylowy pin-wash w linie podziałowe i w otoczenie wystających detali, cieniowanie niektórych powierzchni pyłem grafitowym, oraz odrobina zapylenia na podwoziu, wykonana przy użyciu pigmentów.
Trudno polecać ten model, przy jego trudnej dostępności i marnej jakości, jednak dla miłośników takich lotniczych egzotyków, praktycznie nie ma alternatywy
Parę zdjęć z budowy:
I galeria w trzech odsłonach: