Strona 10 z 13

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: środa, 16 maja 2012, 21:07
przez Adam
Oj zaczyna mi brakować czasu, bo remont skończony i zaczyna się porządkowanie po tymże remoncie, jutro jadę na dwa dni w Polskę i niedługo zaczynają się targi w Poznaniu i kolejny tydzień w plecy.
O farbach, którymi malowałem już pisałem, teraz pora napisać czym nanosiłem te farby. Oczywiście przez długi czas były to PĘDZLE, oczywiście na początku były to pędzelki kupowane w sklepie papierniczym takie do kleju biurowego. Po jakimś czasie zacząłem je kupować w sklepach dla artystów.
W czasach przed internetowych wiedzę czerpało się przede wszystim z literatury i gazet. Kopalnią wiedzy modelarskiej była oczywiście Skrzydlata Polska i Modelarz. Pewnie w Skrzydlatej przeczytałem o czymś co miało taką dziwną nazwę AEROGRAF .
Oczywiście jak to umnie, było stwierdzenie NIE TO NIE DLA MNIE, to dla PRAWDZIWYCH MODELARZY :-/ .
Co raz częstsze informacje ot tym cudzie zaczęły drążyć skałę mojego uporu.
Najczęściej pisało się oczywiście o jedynie słusznym aerografie radzieckim. Dostać go można było w sklepie dla plastyków.
Na moje pytania w sklepach w centrum Warszawy padała odmowna odpowiedź.
Dowedziałem się, że jest też taki sklep na moim Ursynowie, wtedy to było zadupie i nawet taksiarze nie chętnie tu jeździli i tu usłyszałem odpowiedź, proszę pana spodziewamy się dostawy i jak panu zależy to odłożę panu jeden. Po jakimś czasie dostałem mój przedmiot porządania. W czarnym etui znajdował się śliczny srebrny AEROGRAF :mrgreen: z prostokątnym pojemnikiem na farbę.
Aerograf jest cieszy moje oczy, ale czym tu dmuchnąć w niego?
Czytałem, że można napompować dętkę samochodową, domorosłe sprężarki i co tu wybrać :?:
Dętka raczej odpadała, bo w tym aerografie powietrze cały czas leciało, spust dozowaał farbę a nie blokował przepływu powietrza :-/
W tym też czasie stałem się też szczęśliwym posiadaczem wiertarki CELMA. W nowo otrzymanym mieszkaniu było moc roboty, a to trzeba było wywiercić parę dziur w betonie, a to zrobić jakieś mebelki. Do tego były potrzebne przystawki do mojej Celmy, a to przystawka udarowa, a to szlifierka oscylacyjna, pilarka itd. Tam też namierzyłem przytawkę SPRĘŻARKĘ, pomyślałem dlaczego nie. Po podłączeniu jej z jednej strony do rzeczonej wiertarki a z drugiej do aerografu uruchomiłem całość. Powietrze z aerografu leci, nalałem farby i zacząłem MALOWAĆ na początku na jakiś starych modelach, moim zdaniem było nieźle. Pora pomalować nowy model.
Wybór padł na śmigłowiec CH-53.
Obrazek
Malowało mi się bardzo dobrze i byłem z tego powodu bardzo zadowolony :D , moja rodzina niestety nie podzielała mojej radości z powodu dźwięku jaki wydawła pracująca wiertarka. Trzeba było co poradzić, mi też przeszkdało sterowanie wiertarką.
Prawacowałem wtedy, w wynalazku końcowego socjalizmu, w firmie polonijnej. Był tam warsztat mechaniczny i moi koledzy powiedzieli mi, że jak wykombinuję jakiś silnik elektryczny to na tokarce wytoczą mi jakiś mechanizm sprzęgający sprężakęi z silnikiem.
Przypmniałem sobie, że w piwnicy u moich rodziców stoi jakiś silnik jak się potem okazało był on niemalże moim rówieśnikem. Ojciec powiedział mi, że mogę go sobie wziąć. :mrgreen:
Teraz za oficjalną walutę czyli PÓŁ LITRA :mrgreen: stałem się SZCZĘŚLIWYM posiadaczem mechanizmu sprzęgającego. Próby nowego sprzętu wypadły pomyślnie. Rodzina była bardzo zadowolona, bo silnik pracował CICHO i mogłem malować nawet, gdy dzieci spały :mrgreen: , problemem był oczywiście zapach rozpuszczalnika, ale jakoś mi to uchodziło.
Malowałem sobie szczęśliwie, zmieniałem farby doszły Testorsy, Pactra, były też różne inne wynalazki.
Niestety pewnego dnia stała się WIELKA TRAGEDIA, rozpadł się spust i w żaden sposób nie dało się go naprawić.
Co było dalej to napiszę w ciągu dalszym.
Adam

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: poniedziałek, 21 maja 2012, 23:47
przez JGucwa
Adamie, po długiej nieobecności na forum zajrzałem do tego wątku.
Jeżeli powiem, że jest super, to tylko będę powtarzał to, co myślą wszyscy.
Właśnie takie relacje, jak Twoja, pobudzają człowieka do wspomnień - a ja lubię wspominać :mrgreen: .
Mam swoje 40 lat z hakiem i stwierdzam, że modele z tamtego okresu miały smaczek. Nie były tak ładne, jak obecnie, ale trudność w ich zdobywaniu powodowała, że dawały więcej satysfakcji i radości.

Proszę, kontynuuj ten wątek, bo jest naprawdę wspaniały i z przyjemnością się go czyta.

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: wtorek, 22 maja 2012, 09:27
przez Adam
Jarku masz racje wtedy nie tylko trzeba było mieć pieniądze, ale i należało włozyć wiele trudu, aby zdobyć model.
Jeżeli chodzi o PRAWDZIWE MODELE te zachodnie to na przełomie lat 60 i 70-tych przede wszytkim kupowałem je w komisach i tu musiały zaistnieć dwa czynniki na raz. Po pierwsze musiałem mieć KASĘ a po drugie aby model z grupy moich zainteresowań był w sprzedaży. Inna możliwością wejścia w posiadanie modelu, to ubłagać znajomego, jadącego na zchód aby coś tam kupił. Wręczałem takiem osobnikowi listę modeli, a gdy były to niemieckie modele to OSTRZEGAŁEM, bay wyjął kalkomanię i przewoził ją oddzielnie głęboko schowaną przed celnikami. Ile było emocji w oczekiwaniu, czy i co zostanie przywiezione. Gdy CSH zaczęła sprzedawać modele zachodnie to przede wszystkim prywatnymi kanałami należało się dowiedzieć kiedy i gdzie będzie DOSTAWA a potem ustawić się w kolejce i też mieć szczęście aby starczyło dla mnie. W późniejszy okresie można było udać się na bazar lub giełdę modelarską w Muzeum Technki.
Pamiętam tę magiczną chwilę :mrgreen: gdy otwierałem pudełko komisowego zakupu, pamiętam nawet ten ZAPACH świeżo otwartego pudełka :mrgreen: , a jak wspaniale pachniała puszeczka tak trudno zdobytego Humbrola.
A teraz siadasz sobie w kapciach przed kumputerem, składasz odpowiednie zamówienie i przynoszą tobie do domu, można wtedy ponarzekać, ze tak dłuuuugo się czeka na dostawę :P .
Ze łzą w oku wspominam TAMTE :mrgreen: czasy, ale zdecydowanie wolę teraźniejszość. :D
Adam

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: wtorek, 22 maja 2012, 09:59
przez Mac Eyka
Giełda w Muzeum Techniki to chyba nieco późniejsze czasy.
Wcześniej to była Skra.
O rany, ale tam był wybór. Aż człowiekowi ślinka leciała.
Feeria kolorów z obrazków Airfixa czy Matchboxa.
No a później, po tym ślinotoku i z mirażami w oczach człowiek wysupływał kasiorkę (niemałą zresztą) na model Novo w torebce foliowej.
No a potem Panie to już był zachód.
Sklepy modelarskie, na początku na Siennej u Dzika, a później na Puławskiej z Waldkiem P. w środku.
Do dziś pamiętam, że "dwukolorowy" Matchbox kosztował 1 tyś złotych.

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: wtorek, 22 maja 2012, 11:00
przez klajus
Adam, dzięki za te wspominki!
Świetnie się czyta.
Co prawda moje wspomnienia modelarskie sięgają połowy lat 80 tylko ale modele z "Zachodu" i Składnicy Harcerskiej pamiętam dobrze.
Pozdrowienia i czekam na ciąg dalszy!

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: wtorek, 22 maja 2012, 17:45
przez Jacek Bzunek
Mac Eyka napisał(a):Do dziś pamiętam, że "dwukolorowy" Matchbox kosztował 1 tyś złotych.

W 1984-85 700 zł a w 1988-89 4000 zł, jesienią 1989 7000 zł.

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: środa, 23 maja 2012, 09:29
przez Mac Eyka
Jacek ty chyba masz lepszą pamięć ode mnie. Bo teraz sobie przypominam.
1 tyś to był 1 $
A modele to właśnie kilka dołków kosztowały.
Na początku kupowałem same Matchboxy, głównie w sklepie na Puławskiej.
Później kupiłem sobie model z Airfixa.
To był Zero z serii z asem.
Otworzyłem pudełko i załamałem się. Ale kiszka.
Nigdy go nie zbudowałem.
Kalkę z tego zestawu to chyba jeszcze gdzieś nawet mam w magazynku.

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: środa, 23 maja 2012, 15:33
przez Jacek Bzunek
Mac Eyka napisał(a):1 tyś to był 1 $

1 bon PKO to jakieś 450-500 zł w 1984, dolary były chyba trochę droższe. Pamiętam dobrze bo resorak Matchboxa kosztował w Pewexie 90 centów. P.11c z PZW w tym samym czasie 45 zł a tygodnik Skrzydlata Polska chyba koło 25-30 zł. Fiat 125 chyba dobrze ponad milion. Miałem wtedy 10 lat i tak złożone problemy ekonomiczne średnio mnie interesowały ;o)
1000 zł za 1$ to chyba przełom 1989/1990.

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: środa, 23 maja 2012, 17:46
przez PiotrekS
Jacek Bzunek napisał(a):1000 zł za 1$ to chyba przełom 1989/1990.

Przełom 89/90 to USD wahał się pomiędzy 11 700 i 14 000 zł, zacząłem wtedy pracować, pierwsza pensja była 56 000 zł druga 216 000 i tak to poszło w miliony, bo w maju 90 miałem już 5 mln zł na rękę ,a dodatku dewizowego miałem 9 USD za dzień w morzu na statku PLO. Dokładnie pamiętam, bo się jeszcze wtedy handlowało, przeliczało, taka to była wtedy flota handlująca, sorry handlowa, ja wtedy hurtowo woziłem kawę z Kolumbii :mrgreen:

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: środa, 23 maja 2012, 18:40
przez Grzegorz2107
PiotrekS napisał(a):Przełom 89/90 to USD wahał się pomiędzy 11 700 i 14 000 zł, zacząłem wtedy pracować, pierwsza pensja była 56 000 zł druga 216 000 i tak to poszło w miliony, bo w maju 90 miałem już 5 mln zł na rękę


Czyli na początku zarabiałeś kilka, kilkanaście dolarów na miesiąc. :mrgreen:
Potem zdarzył się cud i relacja złotówki do dolara znacznie się poprawiła, z czego pewnie nie byłeś zadowolony biorąc "dodatki dewizowe"?


Galopująca inflacja była też czasem powodem miłych niespodzianek, w państwowych sklepach można było kupić coś z "poprzedniej dostawy" za ułamek aktualnej wartości. Księgowość wtedy prowadzono głównie "ręcznie", tak samo jak 200 lat wcześniej i czasem nie nadążano za inflacją. Przy odrobinie szczęścia można było trafić np. model 7TP, który się zależał w jakimś kiosku od poprzedniego roku i czuć, że się zrobiło interes życia, bo kosztował już wtedy tyle mniej więcej co bilet na tramwaj. :mrgreen:

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: czwartek, 24 maja 2012, 10:00
przez Mac Eyka
PiotrekS napisał(a): bo w maju 90 miałem już 5 mln zł na rękę


No Piotrek to ty byłeś na prawdę bogaty człowiek.
Ja wyszedłem z wojska w październiku 1990 r.
Ostatni żołd to chyba było coś koło 150 tyś.
Pierwszą pensję po powrocie z kamaszy to mi wyliczyli na 850 tyś. Wydawało mi się to olbrzymią kwotą.
To było na lotnisku na Okęciu.
Później poszedłem do prywaciarza, od stycznia 1991 r i dostałem prawie "dwójkę". To było więcej niż mój brygadzista z Okęcia.
Tak jakoś w maju kupiłem sobie samochód.
Mój pierwszy za własną kaskę, "koziorożec jeden".
Dałem za niego 3,5 mln.
No miał już wtedy naście lat.
Znaczy się ty za swoją pensję to mogłeś kupić prawie dwa takie furaki.

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: czwartek, 24 maja 2012, 12:20
przez PiotrekS
Mac Eyka napisał(a):
PiotrekS napisał(a): bo w maju 90 miałem już 5 mln zł na rękę


No Piotrek to ty byłeś na prawdę bogaty człowiek.
Ja wyszedłem z wojska w październiku 1990 r.
Ostatni żołd to chyba było coś koło 150 tyś.
Pierwszą pensję po powrocie z kamaszy to mi wyliczyli na 850 tyś. Wydawało mi się to olbrzymią kwotą.
To było na lotnisku na Okęciu.
Później poszedłem do prywaciarza, od stycznia 1991 r i dostałem prawie "dwójkę". To było więcej niż mój brygadzista z Okęcia.
Tak jakoś w maju kupiłem sobie samochód.
Mój pierwszy za własną kaskę, "koziorożec jeden".
Dałem za niego 3,5 mln.
No miał już wtedy naście lat.
Znaczy się ty za swoją pensję to mogłeś kupić prawie dwa takie furaki.

Jak mawia mój kolega: "się pływa, się ma",a tak naprawdę to za komuny marynarze byli synonimem bogactwa, teraz szeregowa załoga ma wg stawek ITF (międzynarodowego związku zawodwego marynarzy) 1200 juro i nie ma prawa do strajku jak tyle dostaje, zusy i inne ubezpieczenia płacisz sobie sam, przy obecnych tendencjach pół roku siedzisz w domu, a pół na statku, a jak nie rzucałeś kamieniami w szkołę i zostałeś oficerem, to możesz żyć nieźle, ale dopiero kapitaństwo lub chiefostwo daje w dobrej firmę kasę, ale dawnych luksusów nie ma. No i życie cygańskie, pół roku poza domem, mało kto z moich znajomych poszedłby na to, no i moją kobitę podziwiają, że sobie daje radę, ale miało być o modelach...

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: czwartek, 24 maja 2012, 13:40
przez Mac Eyka
PiotrekS napisał(a): ale miało być o modelach...


No właśnie to modeliki ty na stateczku budujesz czy w domciu.
No bo rozumiem, że jak wracasz po takiej pół rocznej tułaczce wracasz to życie rodzinne kwitnie i nie ma czasu na pierdoły.

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: czwartek, 24 maja 2012, 14:06
przez PiotrekS
Ja to jeżdżę systemem 2/2- dwa miechy w morzu na dwa miechy w domu i na abarot, na burcie to tylko literatura, modelowanie tylko w domu :mrgreen:

Re: Taka sobie historia mojego modelarstwa

PostNapisane: sobota, 2 czerwca 2012, 21:07
przez dewertus
Mam nadzieję Adamie, że nie będziesz miał mi za złe jeśli pokażę w Twoim wątku kilka moich archiwalnych zdjęć modelarskich :)

Na początek epoka czerni i bieli oraz aparatu Wilja (Smiena po face liftingu) - zdjęcia mają dobre 25 lat.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A to już epoka technikoloru i Zenita 12 - zdjęcia zrobione jakieś 20 lat temu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Foka z powyższej fotografii w zeszłym roku została odkopana z pudeł zostawionych u rodzicielki i poddana zabiegowi odświeżenia: viewtopic.php?f=13&t=16905&p=208627#p208487

Obrazek