Hanriot HD.1, Eduard 1:48, czyli powrót po latach...
No i stało się.
Od dawna przymierzałem się do powrotu po dwudziestu kilku latach do wielopłatów. Ostatnie moje próby to wykonywane w sposób - oględnie mówiąc - prosty, modele w 1:72 KP, Matchboxa czy Revella. Nie było w tym finezji - prosto z pudełka, malowanie pędzlem i oczywiście bez naciągów. Później dopiero próbowałem naciągi wykonywać z żyłki (grubej - w tej skali to kompletna pomyłka) lub nici z rajstop, ale efekty nie były imponujące.
W ostatnich latach zastanawiałem się nad powrotem do wielo- czy szmatopłatów.
Gryzłem się z tym długo, brakowało mi odwagi. Jednak dodały mi jej prace, które można znaleźć na forum i w sieci oraz - co najważniejsze - róźne rady, wskazówki, których udzielali przy okazji budowy tych modeli inni koledzy.
Najważniejszym zaś motywatorem była myśl, że człowiek młodszy nie będzie, jeśli nie teraz, to kiedy i że niczego przecież nie mam do stracenia, najwyżej się rozczaruję, jeśli mi nie wyjdzie
.
Ze względu na wiek i preferencje wybrałem skalę 1:48. Można tu znaleźć w zasadzie wszystko, co latało w czasie I Wojny Światowej (ten okres - poza IIWŚ najbardziej mnie interesuje). Największy wybór wśród dostępnych obecnie modeli ma chyba Eduard, przy czym jednak jego produkty potrafią różnić się znacznie pod względem jakości. Te wypuszczone na rynek w połowie lat 90-tych dzielą od wypuszczanych obecnie lata świetlne. Ale dla chcącego nic trudnego - i z tych starszych da się przy odrobinie pracy zbudować ciekawe repliki, co widać na przykładzie dzieł kolegów z naszego forum, czy innych miejsc.
---
Pierwszym, który trafił na mój warsztat jest model Hanriota HD.1. Zestaw tradycyjny, to jest bez blaszek, zawierający 'goły' plastik. Prezentuje się dość dobrze, części są odlane bez większych skaz, nie ma (w przeciwieństwie do kilku innych modeli Eduarda) problemu z poskręcanymi głównymi podzespołami (połówkami kadłuba, czy płatami). Jednak niektóre detale są zbyt uproszczone, trzeba więc będzie włożyć trochę pracy w ich podrasowanie.
W budowie będę wspierał się elementami dorabianymi we własnym zakresie oraz kilkoma z ogólnych blaszek Parta - przede wszystkim karabinem Vickers i 'ściegiem' wiążącym płótno pod kadłubem.

Zacząłem od fotela pilota. Ten zestawowy jest dość toporny, ma grubą ściankę oparcia i niezbyt ciekawie wyglądającą poduszkę, która w plastiku mogłaby być lepsza.
Po w sumie kilku ładnych godzinach pracy udało mi się uzyskać to, co widać na zdjęciach poniżej.


Fotel to dość prosta 'konstrukcja' - płytka plastikowa o grubości 0,5 mm jako podstawa oraz wyprofilowana do właściwego kształtu płytka 0,25 mm, w której nawierciłem otwory 'ulgowe' jakie posiadał oryginał.

Więcej roboty było z poduszką. Najpierw z płytki 1,5 mm wyciąłem odpowiedni, dopasowany do fotela kształt. Następnie naciąłem w nim czeską żyletką we właściwych miejscach, zgodnie z tym, co na oryginale, ukośne linie, które dość żmudnie, przy pomocy iglaków, skalpeli i papieru ściernego zamieniłem w poszczególne segmenty poduchy. Dalej, w miejscach 'guzików' wywierciłem na wylot otwory, w które wkleiłem od spodu krótkie odcinki pręcika plastikowego z zaogrąglonymi końcówkami imitującymi guzy. Ostatnim elementem jest szew wykonany z cieniutkiego drutu.


Efekt końcowy tej samoróbki jest dużo lepszy niż to, co oferuje Eduard. Warto więc było trochę popracować.

Teraz zabiorę się za pozostałe elementy wnętrza kabiny, w tym kratownicę i deskę z przyrządami.
Ale o tym wkrótce...
Jarek
Od dawna przymierzałem się do powrotu po dwudziestu kilku latach do wielopłatów. Ostatnie moje próby to wykonywane w sposób - oględnie mówiąc - prosty, modele w 1:72 KP, Matchboxa czy Revella. Nie było w tym finezji - prosto z pudełka, malowanie pędzlem i oczywiście bez naciągów. Później dopiero próbowałem naciągi wykonywać z żyłki (grubej - w tej skali to kompletna pomyłka) lub nici z rajstop, ale efekty nie były imponujące.
W ostatnich latach zastanawiałem się nad powrotem do wielo- czy szmatopłatów.
Gryzłem się z tym długo, brakowało mi odwagi. Jednak dodały mi jej prace, które można znaleźć na forum i w sieci oraz - co najważniejsze - róźne rady, wskazówki, których udzielali przy okazji budowy tych modeli inni koledzy.
Najważniejszym zaś motywatorem była myśl, że człowiek młodszy nie będzie, jeśli nie teraz, to kiedy i że niczego przecież nie mam do stracenia, najwyżej się rozczaruję, jeśli mi nie wyjdzie
Ze względu na wiek i preferencje wybrałem skalę 1:48. Można tu znaleźć w zasadzie wszystko, co latało w czasie I Wojny Światowej (ten okres - poza IIWŚ najbardziej mnie interesuje). Największy wybór wśród dostępnych obecnie modeli ma chyba Eduard, przy czym jednak jego produkty potrafią różnić się znacznie pod względem jakości. Te wypuszczone na rynek w połowie lat 90-tych dzielą od wypuszczanych obecnie lata świetlne. Ale dla chcącego nic trudnego - i z tych starszych da się przy odrobinie pracy zbudować ciekawe repliki, co widać na przykładzie dzieł kolegów z naszego forum, czy innych miejsc.
---
Pierwszym, który trafił na mój warsztat jest model Hanriota HD.1. Zestaw tradycyjny, to jest bez blaszek, zawierający 'goły' plastik. Prezentuje się dość dobrze, części są odlane bez większych skaz, nie ma (w przeciwieństwie do kilku innych modeli Eduarda) problemu z poskręcanymi głównymi podzespołami (połówkami kadłuba, czy płatami). Jednak niektóre detale są zbyt uproszczone, trzeba więc będzie włożyć trochę pracy w ich podrasowanie.
W budowie będę wspierał się elementami dorabianymi we własnym zakresie oraz kilkoma z ogólnych blaszek Parta - przede wszystkim karabinem Vickers i 'ściegiem' wiążącym płótno pod kadłubem.

Zacząłem od fotela pilota. Ten zestawowy jest dość toporny, ma grubą ściankę oparcia i niezbyt ciekawie wyglądającą poduszkę, która w plastiku mogłaby być lepsza.
Po w sumie kilku ładnych godzinach pracy udało mi się uzyskać to, co widać na zdjęciach poniżej.


Fotel to dość prosta 'konstrukcja' - płytka plastikowa o grubości 0,5 mm jako podstawa oraz wyprofilowana do właściwego kształtu płytka 0,25 mm, w której nawierciłem otwory 'ulgowe' jakie posiadał oryginał.

Więcej roboty było z poduszką. Najpierw z płytki 1,5 mm wyciąłem odpowiedni, dopasowany do fotela kształt. Następnie naciąłem w nim czeską żyletką we właściwych miejscach, zgodnie z tym, co na oryginale, ukośne linie, które dość żmudnie, przy pomocy iglaków, skalpeli i papieru ściernego zamieniłem w poszczególne segmenty poduchy. Dalej, w miejscach 'guzików' wywierciłem na wylot otwory, w które wkleiłem od spodu krótkie odcinki pręcika plastikowego z zaogrąglonymi końcówkami imitującymi guzy. Ostatnim elementem jest szew wykonany z cieniutkiego drutu.


Efekt końcowy tej samoróbki jest dużo lepszy niż to, co oferuje Eduard. Warto więc było trochę popracować.

Teraz zabiorę się za pozostałe elementy wnętrza kabiny, w tym kratownicę i deskę z przyrządami.
Ale o tym wkrótce...
Jarek