Mateusz,
Widziałem Twoją relację z FW-190 kilka razy i lubię do niej wracać. PLA 0.1mm znam, mam, i używam ;-)
Co do moich umiejętności malowania, to masz rację, mogłoby być lepiej i mam nadzieję, że zdążyłem się w tym temacie trochę podciągnąć i tym razem będzie lepiej. Zobaczymy co z tego wyjdzie :-) Podzielę się efektami i poddam się krytyce ;-)
Fragles,
Na Twoją relację natrafiłem całkiem niedawno, ale już było po ptokach, bo stateczniki były już zrobione według koncepcji zaczerpniętej z może nie do końca nowoczesnych metod używanych jakiś czas temu w modelach latających. W podręcznikach sprzed kilkudziesięciu lat papier japoński kładło się na nitrocellon. Zaskoczyło mnie to co napisałeś, że można papier japoński napinać za pomocą wody
Muszę zrobić test, czy da się to zrobić z moim papierem. Może zależy to od rodzaju papieru? Ja mogę potwierdzić, że zastosowałem papier japoński modelarski, pożyczony w niewielkiej ilości z modelarni lotniczej. Papier był biały. Może z innej epoki? U Ciebie jest pomarańczowy. Nie wiem czy ma to znaczenie... Papier był gładki po jednej stronie i tak jak piszesz jakby nawoskowany. Po drugiej stronie już gładki nie był. Pewnie to wynika z technologii wytwarzania tego papieru. Zapewne włókna kładzione są na gładkiej powierzchni (zgaduję), dlatego finalnie papier jest gładki tylko po jednej stronie. Różnica w sposobie nakładania papieru u Ciebie i u mnie polega na tym, że Tobie zależy, żeby gładka strona była na zewnątrz, mi natomiast zależy, żeby gładka strona była do wewnątrz, żeby jej już nie szlifować i nie wykańczać od strony struktury. Dlatego ta gorsza zewnętrzna strona jest u mnie po nałożeniu lakieru nierówna, chropowata i porowata, i w żaden sposób nie kwalifikuje się jako powierzchnia finalna w 1:48. Dlatego wymaga kilku zabiegów malowania i szlifowania i znów malowania, żeby doprowadzić ją do gładkości. Przyjąłem taką koncepcję z technologicznego punktu widzenia, bo łatwiej jest szlifować i wykańczać od zewnątrz niż od wewnątrz.
P.S. Zajrzę na Scalefun. Nie czuję strachu ;-)
Cezarek,
Ja testowałem jakieś cztery debondery: z Wamodu; jakieś dwa o nieznanych nazwach, ale zdaje się, że to były też nasze lokalne wyroby (nazw nie pamiętam, muszę poszukać buteleczek) i debonder-rozklejacz z Castoramy:
https://www.castorama.pl/zmywacz-techni ... 98355.htmlWamod jakoś ledwo działał. Drugi z testowanych debonderów też nie chciał zmywać, więc przetestowałem go w ten sposób, że kroplę CA zastygniętą na kawałku plastiku zalałem na noc i nic. Równie dobrze mógłbym zalać to wodą. Trzeci debonder był obiecujący, bo reagował z CA, ale niestety robił z kleju galaretę, która nie chciała się ani odkleić od plastiku, ani rolować, i też nie chciała zastygać. Tylko się mazał jak klej od taśmy klejącej. Z punktu widzenia modelarza, to taki debonder to katastrofa.
Debonder z Castoramy jakoś dawał radę, ale nie był taki szybki i efektywny jak ten czeski i na efekty zmywania trzeba cierpliwie czekać. Przecierając klej wacikiem nasączonym tym debonderem klej schodził powoli warstewka po warstewce, ale nie robiła się galareta. Pozostawia on jakby tłustą powierzchnię, którą daje się wyczyścić.
Jak na razie nie znalazłem konkurencji dla czeskiego debondera...