Pewnego razu miała miejsce bardzo ciekawa historia, mianowicie sprawiłem sobie książkę.
Nie była to zwykła książka, taka o której się mówi w telewizorze, kuluarach sejmowych, czy na straganie w dzień targowy.
Była wyjątkowa na swój sposób. W tytule miała słowo, które już dawno zostało wydarte ludzkiej pamięci, a brzmiało HURECZKO.
Nic mi ono nie mówiło, niczego nie przypominało, powodowało jedynie dziwny grymas wokół ust i wzmożone procesy myślowe. Czytam dalej, a tam stoi :”................. historia lotniska Twierdzy Przemyśl” Przemysław Chorążykiewicz, Dariusz Karnas. Myslę- kupię, to może przestanę robić te głupie grymasy wokół ust, bo się ludzie dziwnie spoglądają uchyłkiem. Tak się też stało. Książkę zakupiłem i grymasy ustały.
Podczas lektury moją uwagę przykuło zdjęcie wraku Albatrosa D.Va 6796/17 (sierż. Pil. Teofil Krzywik). No wiecie, niemalowana sklejka, lozenge i inne frykasy, myslę sobie:
kiedyś go zrobię!.
W założeniu miałem Eduarda w 1:48, ale szybko o nim zapomniałem, pogrążając się w innych, wydawało mi się bardziej istotnych dla dobra ludzkości, projektach. Kilka lat później kupiłem na spółkę z pewnym holendrem, niejakim Jeromem, Albatrosa D.Va od nieodżałowanego WNW pod szumnym tytułem Green Tail Trylogy. Rozdarliśmy szaty, podzieliliśmy łupy, wymienilismy się uprzejmościami, które malowanie nam najbardziej przypadło do gustu i ... minęły kolejne lata.
Wtem, niespodziewanie pojawiła się publikacja „Samoloty OAW w lotnictwie polskim”, Mateusz Kabatek, Ks. Robert Kulczyński. Byłem zaskoczony, bo w tejże pracy odnalazłem mojego 6796/17 w jeszcze piękniejszej szacie graficznej. Znowu ten grymas...myslę sobie nie będę już krzywił tej gęby, bo ludzi straszę i powiedziałem sobie w duchu:
to jest ten czas i miejsce. Teraz tutaj, na tej ziemi weźmiesz do ręki cążki i zadasz pierwszy cios bezdusznej masie plastiku, zmieniając bieg historri modelarstwa na wiekiStało się. Człowiek próżny jest to się mu coś tam wydaje
Wyciągnąłem WNW, zamówiłem maski i już niemal w pełni szczęścia biorę się do pierwszych szlifów, a tam z zaskoczenia pojawia się, czy wręcz wyrasta niczym nowa odsłona Spita w każdej skali, PYTANIE, a nawet WĄTPLIWOŚĆ. Dlaczego piszą, że lozenge czerokolorowe??? Ja przecież takiego nie mam! I w ogóle, raczej tak nie mogło być fabrycznie, a tak między Bogiem, a prawdą to wszystko wtedy było możliwe, może powymieniali lotki w warsztacie, skoro silnik zmienili, może cały samolot nie jest pokryty jednorodnie , może..może..może. Znowu męczarnie, co robić? Za stary jestem na te zmagania, przecież kilka nocy nie spałem, mało jem, dużo piję, palę trzy pety w ciągu jednej analizy myslowej, brodą suwam już po ziemi. Dramat. Docentem nie jestem, doktoratu z tego jak kiedyś było, a nie jest nie mam. No i ten grymas...
Po kilku dniach przyszło ukojenie. Robię z pudła. A co? Nie wolno? Wezmę pięciokolorową, to chyba mnie nikt mnie nie pozwie do sądu, nie uderzy w twarz na ulicy, komornika nie naślę, może nawet nie przeczytać tej całej historii i wszystko będzie jak dawniej
Uradowany tą ostatnią myślą przystąpiłem do pracy
Mamy siedzisko
Różności
I trochę więcej różności
Zaklejone, zagruntowane wyczekało się tego czegoś, czego producent z odległego kontynentu nie odwzorował. Jakże istotne ma to znaczernie, gdy chcemy pozostawić niemalowaną sklejkę. Dojdzie jeszcze szlif papierem jakieś min 3000 i takie gwoździo-podobne dziurki powinny pozostać w sferze akceptacji wizualnej. Może pomyliłem się w odstępach między dziurkami i ich ilości, ale Wojtek F. dekadę temu, też nie podołał zadaniu
cdn.