Obiecałem, że się poznęcam.
Będzie eseik
.
W modelowaniu jest tak, że czasem krok do przodu wymusza trzy następne. Taki krok jest zawsze dobry dla modelarza bo go rozwija ale z modelem bywa różnie. W zasadzie prezentacja modelu jest swego rodzaju instalacją artystyczną (bez zaperzania się to piszę, nie chodzi mi o kolejny spór; przynajmniej nie w tym temacie) i podlega pewnym kryteriom oceny. Klasycznym dosyć. Model powinien reprezentować określoną, spójną koncepcję. Merytoryczną, czytelną dla fachowców i taką ogólną, czytelną dla wszystkich. Jeżeli zdecydowałeś się opuścić ster i klapy to zgrzytem stają się zespawane z płatowcem lotki i ster kierunku. OK., na zdjęciu wydaje się, że są w pozycji zero i, jak sądzę, odtworzenie sytuacji ze zdjęcia było celem. Jednak można je było wychylić o te 2-3%, czy wreszcie odciąć i przykleić w tej zerowej pozycji. Spitfire stałby się spójnym koncepcyjnie obiektem
, a teraz coś nie gra
.
Podobnie rozjaśnienia malowanych paneli. Na DE pojawiają się jaśniejsze plamy. Na granicy koloru z DG plamy te obwiedzione są ciemniejszą ramką. Jak rozumiem ideą jest pokazanie płowienia farby w centralnej części panelu i podkreślenie przyciemnienia na jego krańcach, będącego imitacją licznych plam braku światła, wynikłego z obecności śrub, nitów, pogięć i szczeliny między blachami. Wypłowienie na środku panelu nic nie robiłoby sobie z przejścia między kolorami i płowiałoby równo, po całości. Pewnie, że jest kłopot ze zrobieniem takiego efektu. Akurat tutaj przedcieniowanie może być jakimś rozwiązaniem (?). W sumie, jak w wielu przypadkach, odnoszę wrażenie, że poszczególne etapy malowania są celem samym w sobie, a model sam ma się z tego wykluć. Ostatnio pojawił się tu gdzieś Avenger (widziałem tam Twój wpis, więc wiesz chyba który). Model ładny ale potraktowanie malowania utworzyło jednolitą kratkę identycznych paneli. Wychodzi samolot ‘sterylnie zużyty’. Sądzę, że malowania wychodziłyby lepiej, gdyby autorzy zastanowili się nad celem jaki chcą osiągnąć, zamiast skupiać się nad zaliczeniem kolejnych, obowiązkowych etapów malowania.
Mówisz, że bałeś się potraktować jakoś biały ogon samolotu. Wielka rzecz!? Każdy by się bał. Po to właśnie jest kombinowanie na boku na próbkach. Nie ma takich mocnych, co radzą sobie bez tego. Tacy typkowie jak Michał Anioł, Rembrandt van Rijn itd. też wspomagali się szkicami i studiami. Wziąwszy pod uwagę efekty Twoich wysiłków na tym Spicie nie mam żadnych wątpliwości, że szybko znalazłbyś metodę na satysfakcjonujący Cię efekt. I prezentacja znowu zyskałaby na spójności. A w ogóle to odwagi przecież Ci nie brak. Podziwiam wszystkich, których stać psychicznie na pryskanie okopceń za wydechem. Uruchomienie spustu to musi być niezły horror. A ty jeszcze pojechałeś po naklejonej kalkomanii
. Jakby nie wyszło to tylko płakać. Szacunek!
Ostatecznie model IX w tle, przez swoją spójność, konsekwencję i poziom wykonania, prezentuje się lepiej niż nowa V. Chociaż ta druga, niewątpliwie jest świadectwem wyższego poziomu kunsztu modelarskiego autora.
Mam nadzieję Olku, że udało mi się uniknąć mentorskiego tonu. Jeżeli nie to przepraszam
. I chociaż powyższe uwagi są tylko moją opinią, to zawierają też ‘prawdy ogólne’, od wieków stosowane w pokrewnych dziedzinach.
Bardzo fajna jest akcja z malowaniem oznaczeń. To niejednakowe ‘T’ udokumentowane i namalowane robi na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Werniksowałeś tego De Havillanda? Ze zdjęć nie mam pewności.
Gratuluję szybkiego ukończenia fajnego modelu.