Stephen Bungay - Bitwa o Anglię. Recenzja i opinie
Aleksander napisał(a):Mogę spokojnie polecić Stephena Bungaya "Bitwa o Anglię" - czyta się jak dobry kryminał i parę ciekawych szczegółów wynalazłem, mimo że myślałem, że o BoB wiem prawie wszystko.
Stephen Bungay, Bitwa o Anglię, wyd. Znak 2010
Ponieważ w innym wątku poruszono kwestię niniejszej książki, postanowiłem podzielić się z Wami moimi uwagami po jej przeczytaniu. Mam nadzieję, że - mimo zastrzeżeń - uda mi się nakłonić Was do sięgnięcia po nią. Muszę przyznać że mam bardzo sprzeczne odczucia wobec polskiej edycji pracy. Samej książce nic nie można zarzucić - merytorycznie i konstrukcyjnie bardzo dobrze napisana, co widać od pierwszych stron. We wstępie autor opisuje rozwój badań nad BoB i odnosi się do najważniejszej literatury przedmiotu. Mam wrażenie, że widać że książki nie pisał Polak - u nas wciąż panuje maniera dość ograniczonego ujmowania historii militarnej, tymczasem Bungay parę słów poświęca innym kwestiom - jak budowany był był po wojnie mit BoB, co się nań składa itd. Sporo uwagi poświęcono osobie i poglądom Churchilla jako człowieka którego upór był istotnie jednym z czynników decydujących dla rozwoju wydarzeń w latach 1939/1940.
Sam Bungay pisze o swojej książce jako o "eposie". Jest to prawda. Książka stanowi ogromny zbiór anegdot, faktów informacji, jednak cała Bitwa pokazana jest przez pryzmat biorących w niej udział ludzi. Losy kilku z nich stanowią niejako "osnowę" całej książki. Są to zarówno piloci z którymi niejednokrotnie Bungay prowadził osobiste wywiady, jak oficerowie, czy politycy mający wpływ na charakter Bitwy. Autor szczególnie silnie podkreśla rolę Dowdinga, uważając go za niedocenionego głównego autora brytyjskiego zwycięstwa.
Oprócz opisu samych wydarzań związanych z BOB , mamy też przedstawienie losów kluczowych postaci po BoB, a także wnioski i podsumowanie. W zasadzie jest to kompozycyjny kanon, ale niestety istnieje sporo prac, gdzie ta część mocno kuleje. Autorzy potrafią wykonać ogrom żmudne pracy archiwalno - poszukiwawczej, wypisują loty, zwycięstwa, jednostki itd. ale niewiele z tego wynika poza samym zestawieniem faktów.
Teraz to, co podobało mi się mniej. Dziwi kompletny brak ilustracji (pewnie to kwestia polskiego wydania) ale myślę że większość z nas, modelarzy, jest w tej szczęśliwej sytuacji że ma w swoich zbiorach inne prace które z nawiązką wynagradzają ten mankament. W tak obszernej pracy skromny indeks osobowy jest zupełnie niewystarczający - uniemożliwia szybkie znalezienie interesujących informacji. Przydałby się tematyczny, geograficzny lub indeks jednostek.
Ale to są drobiazgi - na koniec zostawiłem RZECZ NAJGORSZĄ która niemal strona po stronie odbierała mi przyjemność obcowania z lekturą - TŁUMACZENIE.
Już dawno nie czytałem czegoś tak okropnie przetłumaczonego. Często jest tak że np. osoby które mają opanowane lotniczą terminologię, bardziej czy mniej kuleją językowo (vide artykuły w czasopismach modelarskich) . Z drugiej strony, często mamy sytuację odwrotną - książki tłumaczą osoby którym brakuje wiedzy i terminów fachowych.Tutaj niestety tłumacz (Jan Wąsiński) jest beznadziejny tak jeśli chodzi o terminologię jak i warstwę językową. Mamy zatem np. jakichś kanonierów czy strzelniczych zamiast strzelców pokładowych, mamy "stodziewiątki od Messerschmitta", autor lubuje się w nazywaniu samolotów aeroplanami itd. Część z tych sformułowań to zapewne chęć wzbogacenia języka i uniknięcia powtórzeń, w efekcie jednak mamy sformułowania które brzmią dziwnie w danym kontekście czy są anachronizmami.
Jest i gorzej; gdy tłumacz po prostu nie zna terminów gdy pisze np. o kadłubie silnika (raczej: blok) czy - co gorsza - nie wie o czym pisze Dornier wpadł w coraz szybszy korkociąg, a siły ciążenia przyparły załogę do ścianek kokpitu. Nie byłem geniuszem z fizyki ale chyba bardziej na miejscu byłoby napisać o sile odśrodkowej.
Myślałem sobie: może zatem jest to jakiś literat, który nie wie wprawdzie o czym pisze, ale za to ładnie tłumaczy? Niestety, językowo pan Jan Wąsiński również nie stanął na wysokości zadania. Dość elementarna zasada pisania nazw własnych dużą literą jest mu obca (tutaj w odniesieniu do samolotów: mamy zatem hurricany, spitfire'y itd. tłumacz nie zajrzał do ani jednej chyba książki lotniczej!) Mamy również do czynienia z formami które są niepoprawne (z pamięci: Brytyjczycy mieli bombowce W CZTERECH TYPACH - to może jeszcze "Kombi w dizlu"???????), z jakąś językową ekwilibrystyką i niepotrzebnymi dziwactwami.
Oczywiście, tłumacz nie musi się znać na wszystkim (choć tutaj trudno wskazać mi dziedzinę która byłaby tłumacza mocną stroną). Od czegoś są korektorzy - tak językowy jak i merytoryczny. Ponieważ książka jest wydana w zeszłym roku, nasuwa się nieodparte przypuszczenie, że trzeba było gnać z procesem wydawniczym, by zdążyć na rocznicę gdy temat był gorący i byla szansa na szczyt sprzedaży produktu.
Podsumowując, szkoda że skądinąd zasłużone i z tradycjami wydawnictwo Znak, tak niechlujnie potraktowało bardzo wartościową pozycję.