Ja do aerografu podchodziłem jak pies do jeża. Nawet jak już miałem "Ruska" (30 lat temu), to i tak nie miałem pomysłu, jak zasilać go powietrzem. Spróbowałem sprężarki w postaci nakładki na wiertarkę, ale eksperyment się nie powiódł, a nie było jeszcze Internetu, żeby się kogoś poradzić, co dalej z tym fantem zrobić. "Rusek" utknął więc w szufladzie, a ja malowałem pędzlem.
Jakieś 20 lat temu spróbowałem sprayów samochodowych. Jakość malowania się poprawiła, ale spraye były dobre tylko jako kolor główny i nie lubiły maskowania. Trzeba więc było dobierać malowania, żeby najpierw chlapnąć sprayem po całości, a potem pędzlem domalować resztę. To mocno ograniczało (choć otworzyło mnie też na nowe dziedziny - zacząłem robić samochody), ale też obudziło we mnie ochotę na drugą próbę z aerografem.
Kilka lat później kupiłem "Chińczyka" (a nawet dwa, z różnymi dyszami) i prostą sprężarkę (bez zbiornika wyrównawczego, regulacji i pomiaru ciśnienia) i okazało się, że malowanie aerografem jest łatwe. Łatwiejsze nawet od malowania sprayem, bo farba leci malutkim, rzadkim strumieniem, a nie chlusta jak z prysznica. Od razu zabrałem się za to, czego dotychczas nie mogłem robić, czyli niemieckie plamki...
Potem stopniowo przeszedłem z Humbroli na Gunze (a ostatnio również "pomarańczową" Hatakę), zmieniłem sprężarkę i aerograf (na Ultrę). Kiedy dzieci mi dorosły do pierwszych prób w modelarstwie, najpierw kupiłem kilka buteleczek Pactry, żeby łatwo mogły malować pędzlem (sam kiedyś osiągałem nimi znośne rezultaty). Ale potem uświadomiłem sobie, że przecież malowanie aerografem jest łatwiejsze od pędzlowania! Owszem, maskowanie jest trudne, ale to może zrobić tata. Potem wystarczy nie zbliżać za bardzo dyszy do modelu i nie zatrzymywać się w jednym miejscu, a efekt jest pewny.
Podsumowując: Spraye to ślepa uliczka i strata czasu w nauce malowania. Pędzel zresztą też (mówię o "dużym" malowaniu). Malowanie aerografem jest łatwiejsze niż się wydaje komuś, kto jeszcze nim nie malował.