Jestem leniwy, więc zacytuję tutaj posta z żółtego foruma, żeby nie psać drugi raz tego samego, tylko innymi zdaniami (bo po cholerę?). Także tego:
No i od października trochę wody w Odrze się przesunęło w kierunku Szczecina. Jak człowiek zarobion, to się ni ma kiedy bawić.
Enyłej - jakiś czas temu wyhaczyłem w sklepie z grami washa Citadel. A jak już kupiłem to postanowiłem wypróbować, bom się akrylowym nie bawił. Złapałem się więc za karaluchy. Wyszło tak:
I tak, od prawej - Achillesa łoszowałem całkiem na sucho, prosto z flachy, cieńkimi pyndzlami robiąc klasyczny pin wash. Wyszło średniawo, bo jak się pomyli to się tego specyfiku nie rozmyje, zetrze ani nie usunie.
Sherman - tu już trochę rozcieńczyłem zajzajer, wziąłem cieńszy pędzelek, wziąłem parę oddechów i dalej heja. Już lepiej, jak mi się zdaje.
No i T-64. Tutaj postanowiłem ja zakombinować. Malowałem znowu naokoło detali, ale na powierzchni zwilżonej wodą (sam model matowy). I tu chyba najlepiej mi się działało. W razie pomyłki można farbę trochę rozmyć lub usunąć. Chociaż potem zostaje ślad (nota bene bardziej widoczny na fotkach niż w realu - widać dopiero w ostrym świetle). Chyba trochę lepiej.
Rozochocony postanowiłem popoprawiać niedostatki łosza na Crusaderach - tu znowu klasyczny pin-wash. Chyba tu mi się najbardzej podoba. Wystarczy cienki pędzel, chwila spokoju i nietrzęśliwa ręka.
I dla przypomnienia skali.
Konkludując - fajna rzecz ten wash, ale przydatna raczej do wargamingowych pionków (które muszą być komiksowo przerysowane żeby było je widać na stole/planszy...), w "normalnych" modelach ograniczone zastosowanie. W zasadzie tylko jako punktowy dawca sztucznego cienia.
Ogromną zaletą jest niesmrodliwość.
To na razie chyba wsio, jeśli ktoś doczytał aż tutaj.