Hmmmm......mam mieszane uczucia co do malowania a la FT-17. W czym rzecz - zdaję sobie sprawę z faktu, że w chwili obecnej panuje tendencja "radosnego" podejścia do malowania pojazdów. Modę zapoczątkował mn. Adam Wilder, ale to co początkowo miało być miłym urozmaiceniem standardowego kamuflarzu, przybiera powoli rozmiary wręcz monstrualne. (Podobnie jak np. PzIV z dodatkowym opancerzeniem z ogniw T-34. Jeden model na forum wywołał istna lawinę podobnie dopancerzonych "czwórek", tak jakby taka konfiguracja była normą, a nie frontową ciekawostką) W czym rzecz....początkowo ograniczano sie do pozostawienia w kolorze minii koła zapasowego, ewentualnie jednej z pokryw włazów - ot, taki optyczny "przerywnik". Ale w chwili obecnej wielu modelarzy bezkrytycznie powiela ten pomysł, i w mysl zasady "im więcej, tym lepiej" pokrywa farba miniową niemal połowę pojazdu. Od razu zastrzegam, że to co napiszę,jest to tylko i wyłacznie mój osobisty pogląd na malowanie. Otóz można malować według dwóch szkół, które na własny użytek nazywam "impresjonistyczną" i "monachijską". Pierwsza, inspirowana niewątpliwie pracami Wildera mówiąc oględnie dość swobodnie podchodzi do kwestii doboru farb kamuflarzowych, rozmieszczenia plam i ich kolorystyki. Stąd tez mamy zalew pojazdów Panzerwaffe 46 pomalowanych w gustowne "ośmiorniczki" czy też nawet kamuflarz "pikselowy". Druga szkoła (hmmmm...powoli trzeba będzie ja chyba nazywać "Old School"
To takie moje "trzy grosze"
Pozdrawiam Andrzej











