Do skrzydeł nawet nie jeszcze nie podszedłem. Pasowanie pokrywy silnika i dalsza reanimacja kadłuba pochłonęła więcej czasu niż się spodziewałem. A to zaskoczenie, prawda?

Dałem sobie spokój z folią na pokrywie. Dawała ona jednak zbyt dużą szczelinę i była za miękka. Jakoś jednak trzeba było wyjść z tej szpary między klapą, a kabiną, toteż dokleiłem mały pasek (ok. 0,25mm) poli + trochę szlifu o profilu łuku, tak by oba elementy się ładnie stykały. Dodatkowo na krawędzi klapy silnika schodzącej się z pokryciem kabiny zrobiłem leciutkie wybrzuszenia (znów kropla ca + szlif; będę wkrótce mistrzem szlifowania

P), które bardziej przypominają nieregularności blachy wystającej poza linię kadłuba. Wygląda to tak:

Kadłub od spodu wygląda tak:

Jajowate linie podziału i nitowania pod silnikiem… to jakiś cud, że w ogóle udało mi się to wyprowadzić. Najtrudniejszy kawałek wyszedł jak widać. Za to ta rozdwojona linia podziału obok… koszmar, ale już poprawiłem ;) Do poprawki na pewno trzecia prosta od lewej. Zeszła mi ;) Normalnie mam z tym dzień świstaka. Potem jeszcze tylko muszę pociągnąć delikatnie piłką wszystkie linie, bo coś płytkie wyszły.
Teraz góra:

Tu też muszę lekko pogrubić podziały i skorygować nitowanie prze ogonie. Te „podwójne” nitowania bliżej kabiny nie istnieją. Stare, słabiej widocznie na fotce są skutecznie przykryte szpachlą.
Nie jest to więc mistrzostwo świata, choć i tak wygląda dużo lepiej niż na zdjęciach. Makro jest bezlitosne jak chodzi o usterki. W sumie jestem zadowolony, że w ogóle udało mi się wyjść z bagna w jakim tkwiłem kilka dni temu. Moooże przy weekendzie podejdę wreszcie do malowania.